Święto sportowego latawca

Pruszków, Mińsk Mazowiecki, Bełchatów - wymieniają nazwy swoich miejscowości. Podkreślają, że takiej imprezy w tym roku w kraju jeszcze nie było. To jedno z najlepszych miejsc w Polsce do kajtingu - mówią uczestnicy zlotu. Narzekają tylko, że słabo wieje, przez co nie mogą nasycić się pogonią za wiatrem. A gonią go przy pomocy dużych latawców, bardziej przypominających paralotnie, niż znane każdemu konstrukcje z dwóch skrzyżowanych listewek obciągniętych papierem. Latawce to nieraz bardzo skomplikowane urządzenia, częściowo usztywnione, częściowo nadmuchiwane. Każda ma linki sterujące oraz tak zwany "bar" czyli drążek, który pełni rolę porównywalną do gazu i hamulca w samochodzie. Żeby całość nie wyrwała się z rąk, albo nie wyrwała rąk ze stawów stosuje się jeszcze trapez, czyli pas, do którego mocuje się linki. W ten sposób można wykonywać skoki i salta w powietrzu. Jednak najlepszym sposobem na zabawę jest posiadanie jakiegoś "podwozia", czyli deskorolki lub trójkołowego wózka, którym można przemierzać za latawcem długie dystanse. Jeden z uczestników ujeżdżał na czymś, co przypominało... czołgowe gąsienice. To grasski - mówi z angielska - czyli narty trawowe, dostosowane do trudnej, nierównej nawierzchni.
Organizatorzy zlotu postarali się, żeby widzowie nie tylko podziwiali ewolucje sportowców, ale też sami złapali bakcyla; można było więc zapoznać się z podstawami kajtingu oraz ludźmi, którzy się nim zajmują także zawodowo. Najczęściej zadawanym pytaniem było "a ile to kosztuje", na które padała standardowa odpowiedź "to zależy", ale wnikliwsi mogli się dowiedzieć, że latawiec z osprzętem można mieć za około tysiąca złotych. (jad)